wtorek, 30 marca 2010

"W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle", ...



... tego niestety nie wiem... będąc w Paryżu nie udało mi się ich spróbować...
... pierwszy i jak na razie jedyny raz w moim życiu jadłam pieczone kasztany w Londynie... nie powaliły mnie na kolana, chciałam spróbować... bo skoro była okazja to dlaczego nie...ale smak - jakby żaden, nic wyrazistego poza smakiem spalenizny nie znalazłam... generalnie były rozczarowaniem...
... w Paryżu zdecydowanie najlepsze były: kawa, sery, bagiety, i calvados i calvados i wino i sery i bagiety i wino i wino i wino... i calvados i seks bo w sumie powinnam od tego zacząć.
... piszę o tych kasztanach bo już za chwil parę będę miała okazje jeść je ponownie - tym razem: cyt. "pod pierzynką szpinakową zapiekane z parmezanem" - brzmi całkiem nieźle ale jak smakuje?
o Paryżu, Remarque i calvadosie będzie innym razem... teraz będzie o kasztanach bo wróciłam i jestem już gotowa opowiedzieć o ich smaku...
...kasztany były przepyszne, mięciutkie a połączenie ich ze szpinakiem w którym wyczułam ewidentnie mój ulubiony czosnek było wręcz idealne...
..ten post powstał parę miesięcy temu i czekał sobie w kolejce na nie wiem co właściwie.. ale dziś kiedy siedzę rano i piję kawę - zastanawiając się od czego zacząć dzisiejszy dzień w pracy to pomyślałam, że właśnie dziś go umieszczę....
wiec... gdybyście byli w okolicy to wybierzcie się na te kasztany...
blue

wtorek, 16 marca 2010

surprise



...gdyby ktoś 5 lat temu powiedział mi, że będę tęsknić za Londynem, że w jakiś dziwny i niewytłumaczalny sposób pokocham to miasto... zaśmiałabym się głośno i powiedziałabym, że totalnie mnie nie zna i że to niemożliwe...
...otóż tęsknie za Londynem...
nie wiem sama dlaczego... ale odczuwam to i w duszy i w ciele...
...może to wynika z tego, że nigdy nic złego i przykrego mnie tam nie spotkało, a wręcz przeciwnie... sama nie wiem...
...tak czy siak... bardzo chciałabym się tam znaleźć...
(blue)

poniedziałek, 8 marca 2010

dzień kobiet

...śnieg za oknem, marzę o zdjęciu kozaczków i informuję wszem i wobec, że kobiety są kobietami 10, 5, 27 i każdego innego dnia miesiąca...
... coraz bardzie rozśmieszają mnie "dni" kobiet, zakochanych, dni psa, kota, musztardy i pizzy...
...jedyne co toleruje to międzynarodowy dzień teatru, który przypada niebawem...
... jak sięgam pamięcią to chyba tylko mając naście lat marzyłam, żeby ten dzień już przyszedł...czekając z niecierpliwością czy "on" ten z ostatniej ławki podaruje mi kwiatka lub chociaż uśmiech...nie podarował...
... jak się okazało po prawie 20 latach... podkochiwał się wtedy we mnie nie wiedząc zupełnie, że ja czuję dokładnie to samo...
...dziś reaguje alergicznie na życzenia składane przez "obcych" mi mężczyzn, uśmiecham się i dziękuję oczywiście - dyplomacja to podstawa :)no bo jak odbierać życzenia "miłości" składane przez podstarzałego pana prezesa, który ukradkiem od ponad pół roku spogląda na mnie zza dokumentów...
... ja się chyba po prostu starzeje...
(blue)

czwartek, 4 marca 2010

rosyjska ruletka

... są takie filmy... są takie sceny... są tacy aktorzy...
które, którzy zostają w głowie na zawsze...
... nie pamiętam kiedy oglądałam "Łowcę jeleni" pierwszy raz, nie pamiętam kiedy po raz ostatni ... z pewnością było to naście lat temu
...ale scena z Christopherem Walkenem i rosyjską ruletką... jest w mojej głowie do dziś... film czeka na swój kolejny "seans"... ale dochodzę do wniosku, że jeszcze nie dziś, nie teraz...

http://www.youtube.com/watch?v=YBCuG87x-RI&feature=related

...zawsze płacze...

(blue)